poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Naładowanie bateriami plus wyzwanie "zanurz się"!

Cześć Kochani :)
Poniedziałek rano jest to zdecydowanie moja najlepsza pora w ciągu tygodnia, zarówno wakacyjnego jak i akademickiego. Jest czymś na zasadzie "nowej szansy", ponieważ wszystkie małe rzeczy można rozpocząć na nowo, podjąć nowe wyzwania, żyć ciut lepiej niż się żyło w zeszłym tygodniu. Tak traktuje poniedziałek i szczerze mówiąc ten światopogląd pomaga mi strasznie w codziennym, zabieganym życiu. Wziąć wszystkie zobowiązania, kolokwia, sprawdziany, prace, tony zajęć i pracy po prostu od drugiej strony, potraktować je jako kolejny krok, który bez problemu pokonamy. Idealistyczne? Myślę, że życiowe :) Drugą ważną rolą bezproblemowych poniedziałków u mnie jest pobudka. W weekendy wstaje tak samo jak w dni powszednie- około 6 rano. Spowodowane jest to głównie tym, że mam wtedy albo studia na 8 rano, albo prace na 9 i tak to się kręci. Więc nie ma żadnego syndromu przestawienia się. Teraz sobie trochę odbijam i wstaje o 7:30, ale myślę,że nadal jest to dobry wynik jak na wakacje. O zaletach wczesnego wstawania rozpisują się tłumy blogerów, więc nie będę dublować postów, ale nie dziwmy się im- jest to wspaniały prezent dla nas samych. Co prawda jak czytam na temat sprawiania sobie przyjemności rano, robienia cudownych śniadań, czytania gazet lub rozdziału książki to kręcę nosem- nierzadko jestem już o 6 w samochodzie, więc musiałabym wstać o jakiejś 4:30, żeby sobie coś takiego zafundować. Od razu patrzę też na przykład mojej Mamy, która z kolei teraz wstaje o 4:30, więc musiałaby pewnie wstać po 3, żeby sobie coś poczytać i pouśmiechać się do śpiących domowników :) Więc to wszystko zależy od kontekstu, od naszego trybu. Jeśli ktoś idzie do pracy na 9 i nie mieszka w promieniu 50 km od swojego miejsca pracy to faktycznie ma spore pole do popisu. Jednakże w niektórych przypadkach jest to po prostu niewykonalne. Dlatego system wstawania i organizacji czasu każdy musi dopasować indywidualnie do siebie, taki system "szyty na miarę". 

Nie to jednak jest przedmiotem dzisiejszego posta. Tematem przewodnim jest tutaj ogromna energia, którą zasłużenie otrzymałam po weekendzie regeneracyjnym. Tak jak pisałam wcześniej, zajmowałam się słodkimi przyjemnościami wynikającymi z leniuchowania i cieszenia się wszystkim wokół. Przeczytałam w miarę interesującą książkę, dziesiątki artykułów z gazet, magazynów z całego tygodnia bujając się na hamaku, spędziłam sporo czasu na ciekawych rozmowach z G. oraz moją rodziną, odnalazłam po 5 dniach moją kotkę-uciekinierkę, obejrzałam 2 odcinki nowego serialu (będzie w jednym z następnych postów) i mojego ukochanego Obcego oraz pojechałam na jezioro. Z jednej strony robiłam nic, z drugiej wiele wartościowych dla mnie rzeczy, które w jakiś sposób mnie oczyściły :) O downspeedingu i ogólnej filozofii slow life, również będę pisać, ponieważ widzę, że jest to coraz częstszy problem naszych czasów. Jeden problem goni następny. Jaka ogólna sceptyczna wielu lifecoachingowych koncepcji, teorii i metod pracy uważam, że jest to zagadnienie, które naprawdę należy przemyśleć. Na pewno w tym tygodniu jeszcze o tym napiszę. 

Teraz jednak o czymś co już nie ma zbytniego związku z downspeedingiem lub dla niektórych- słodkim lenistwem. Mowa jest o wyzwaniu, które podejmuje w tym tygodniu i zachęcam do podobnego postanowienia. Dotyczy ono oczywiście- JĘZYKÓW OBCYCH. W jakiej postaci? 
Najsmaczniejszej. Bierzemy do ręki język, który ciągle nam chodzi po głowie, do którego czasem zaglądamy, czasem ćwiczymy, ale nadal nie jest to nas regularna nauka. Coś nas blokuje, coś w nas głęboki siedzi, że nie możemy się przemóc do naprawdę ostrej pracy. Jednak od tego tygodnia, od dzisiaj coś się zmieni. Nagle zaczynamy otaczać się tym językiem z każdej strony, szukamy materiałów, radia, telewizji, czegokolwiek. Przerabiamy na nowo dawno zapomniane repetytorium i książkę od gramatyki. W tym tygodniu język nie jest rzeczą dodatkową do naszego codziennego życia, ale codzienne życie do języka. Rzucamy w kąt w tym jednym tygodniu inne języki, poczekają i na swoją kolej. Skupmy wszystkie swoje siły na tym, który jest w tym tygodniu przewodni. Wyobraźmy sobie, że dzisiaj zapisaliśmy się na ultraszybki kurs tego języka i musimy zrobić wszystko, żeby nie zmarnować naszego uczestnictwa w nim. Założymy sobie zeszyt, w którym zapisujemy wszystko czego się uczymy, o czym się uczymy, z czego korzystamy. Plus zakładamy segregator lub tworzymy dokument tekstowy, w którym będą zgromadzone wszystkie nasze notatki z całego tygodnia. Kurs jest intensywny, więc musimy poświęcić na niego intensywną część naszego czasu. W tym tygodniu nie słuchamy naszej ulubionej francuskiej muzyki, ale tylko piosenek angielskich, niemieckich lub fińskich- w zależności od języka, którego będziemy się uczyć. Ten tydzień będzie wyjątkowy, zarówno dla Ciebie jak i dla mnie. Otoczmy się notatkami, fiszkami, kolorowymi karteczkami, czymkolwiek co ma związek z językiem. A jak mamy już dość języka po kilku godzinach nauki to bierzemy się za kulturę i kraj, którego język zgłębiamy. Włączmy sobie film lub przeczytajmy artykuł o niecodziennych zwyczajach Brytyjczyków, Niemców lub Finów. A jak mamy smykałkę i chęć do gotowania (to już nie ja) to przyrządźmy jakieś ich proste, narodowe danie:)
To jest moja propozycja, trochę chaotyczna, ale tak to właśnie ma wyglądać. Nie robimy żadnych planów! Chłoniemy, cieszymy się językiem, bawimy się nim, bawimy się kulturą. Moim językiem będzie oczywiście szwedzki. Mam zamiar otaczać się tylko nim, właśnie kolekcjonuje filmy, które obejrzę w tym tygodniu i szukam napisów do odcinków seriali, które mnie teraz czekają. Nie boje się tego, że większości nie zrozumiem, nie o to w tym chodzi. To tylko tydzień i aż tydzień. Podjęłam decyzję o tym teraz, ponieważ ten tydzień jest dla mnie wyjątkowo luźny i mało absorbujący ze względu na małą ilość pracy. Odkładam w tym tygodniu również naukę niemieckiego, francuskiego, a angielski ograniczam do minimum. Jeden tydzień nie zrobi im krzywdy, a przyznacie, że niemożliwością i ogólnym bezsensem jest zanurzanie się w 3 językach naraz. Co to wtedy za zanurzanie? 
Ogólnym celem zanurzenia jest motywacja i ukształtowanie naszej ogólnej postawy względem języka. Wyzwanie moim zdaniem będzie świetnie nadawało się dla osób, które już trochę znają język, jednak nie widzę przeciwwskazań do stosowania go również na języku od podstaw. Ważne są chęci i oczywiście czas jakim dysponujemy. Dla mnie ten tydzień będzie idealny, jeśli dla Ciebie również- przyłącz się. Oczywiście będę na bieżąco każdy dzień opisywać w formie minipostów, aby zarówno siebie jak i Was zmotywować. Taki jest właśnie plan:) Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest to wyzwanie wysoce oryginalne i spotkać je można było na wielu innych blogach, ale co z tego. Teraz jest moje i teraz to ja będę z niego czerpała najwięcej. Dajcie mi proszę znać co myślicie o moim wyzwaniu i czy jesteśmy gotowi je podjąć. Koniecznie!
Pozdrawiam i życzę powodzenia w każdym kiedykolwiek podjętym wyzwaniu. 
M. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz