środa, 7 sierpnia 2013

Dzisiaj nie lubimy samorozwoju- lubimy za to nasze życie.

Mówiłam już, że nie lubię samorozwoju? - Ale jak to? Przecież kilka postów temu pisałaś, jakie to cudowne i w ogóle i języki i szaszłyki. -No to zmieniam zdanie - Ale dlaczego? Przecież to piękna idea. - Piękna, ale sami ją sobie niszczymy, podobnie jak komunizm.

Tym dziwacznym wstępem chciałabym zasygnalizować jedną rzecz, dla mnie bardzo ważna. Po pierwsze mam ogrom wątpliwości dotyczących lifecoachingu i innych paracoachingów. Im bardziej się kształcę w tym kierunku tym wątpliwości narastają. Coraz częściej spotykam na swojej drodze książki, artykuły, które są totalną pustą intelektualną, które są jednym wielkim banałem lub bzdurą. Już nie wiem co jest lepsze, banał czy bzdura, skłaniałabym się raczej przy tym drugim, bo wywołuje przynajmniej jakieś reakcje. Zawsze byłam sceptykiem, bardziej wierzyłam w cyferki i statystykę niż coraz to nowe pomysły. Ale ja naprawdę się staram, znaleźć w tym coś cennego i wartościowego, nowego i pomocnego. Ale guzik- nie znajduje, albo znajduję coraz rzadziej.
Nie mam zamiaru rozpisywać się teraz na temat technik, metod czy czegokolwiek. Pewnie niedługo to uwzględnię. Chodzi mi o jedną podstawową rzecz, która mnie boli. Klasyczna teoria coachingu zakłada, że próbujemy wydobyć z człowieka jego największe pokłady, zasoby. Pomóc mu rozpoznawać WŁASNE emocje i podążać za nimi. Jednak ostatnio spotykam, zarówno na blogach jak i w artykułach podejście oparte na próbie rekonstrukcji osobowości, czyli robienia rzeczy, które nie są w naturze konkretnego człowieka. Ciągłe słyszymy o zmianie i sukcesie, a mniej o swoich naturalnych, wrodzonych możliwościach. Dla mnie coaching to świadomość własnych zalet, potrzeb i wykorzystywanie ich w codziennym życiu, a nie przekraczanie swoich możliwości. Są to absolutne przeciwieństwa, przez większość nie dostrzegane. Sukces jest również pojęciem bardzo subiektywnym i dla każdego powinien być rozpatrywany inaczej. Teraz istnieje nagonka na sukces, która powoduje frustrację, bo "mnie się nie powiodło, mimo, że stosowałem się do wszystkich 10 kroków z książki". Oczywiście, że się nie powiodło, wszystko zaczyna się od głowy, ale nie kończy się na głowie. Tego te piękne książki również nie uwzględniają. Kończy się na szczęściu, przypadku, zdarzeniach losowych,a tylko czasem na ciężkiej pracy. To wysoce radosne i pozytywne spojrzenie na świat też nie zawsze jest równoznaczne z jakimkolwiek sukcesem. Jeżeli jest sztuczne, nabyte, nie współgra z Waszą osobowością to zrobi więcej szkody niż pożytku. Zresztą nie jest tak, że pesymiści i smutasy mają gorzej. To wszystko zależy od tego w jaki sposób ten smutek wykorzystają.
Myślę, że te kilka dogmatów jest tylko wstępem do jakiejś poważniejszej rozmowy i refleksji nad życiem ludzkim. Naszło mnie to dzisiaj, bo coraz częściej zastanawiam się czy nie rzucić tego wszystkiego w diabły i zająć się czymś bardziej pożytecznym i skuteczniejszym niż te dyrdymały. Bardzo żałuję również decyzji o studiowaniu psychologii, jestem na czwartym roku i czuję, że nic mi to studiowanie nie dało. Wszystko co wiem było zdeterminowane tylko przez moją własną ciekawość poznawczą, a nie studiami, nie spotkałam również na nich ani jednej inspirującej osoby. Żałuję, ale nie rozpaczam. Skończę ją i spróbuje zmieniać świat po swojemu :) Zachęcam do refleksji i tylko do tego. Do posłuchania siebie, a nie setnego artykułu o zmianach. Skupcie się na tym kim jesteście w tej chwili i czy w ogóle te wszystkie zmiany są wam do czegokolwiek potrzebne. Pokochajcie swoje życie takim jakie jest :)
M. 

4 komentarze:

  1. Temat studiów to niestety coraz bardziej "niepopularna" sprawa wśród ludzi, nie zmienia to jednak faktu, że sposobów na kształcenie jest mnóstwo :-)

    Pozdrawiam Paweł Zieliński
    http://twojwybortwojaprzyszlosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest tak, że z perspektywy czasu mamy pewnego rodzaju "mądrość życiową" lub jej zalążki i żałujemy nietrafionych decyzji, wiedząc, że teraz postąpilibyśmy zupełnie inaczej. Jednak trudno jest mieć tą mądrość w momencie wyboru studiów w wieku 19 lat. Ja swoją główną drogę kształcenia rozpoczęłam w wieku 22 lat i czuję się mimo wszystko z powodu tego szczęściarą, ponieważ wiem, że niektórzy nawet mając 30 lat jej nie znaleźli. A wtedy jest już o wiele trudniej zaczynać wszystko od nowa.
    Pozdrawiam również i dziękuję za refleksję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ogólnie panuje niezły rozgardiasz w tym całym świecie informacji. Czasem naprawdę nie wiadomo jak to wszystko ogarnąć i człowiek głupieje. Coaching chyba służy takiemu ogarnianiu, też się tym interesuje, ale tak jak ciebie czasem mnie frustrują te banały wychodzące z magazynów czy innych miejsc. Fajny temat ogólnie. Pzdr
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panuje i to okropny. Dlatego też trzeba brać moim zdaniem poprawkę na wszystko i nie dać się zwariować. A o coachingu cały czas będę myśleć i drążyć jak to tak naprawdę wygląda. Teraz mam ogromny, nieusystematyzowany mętlik w głowie, pewnie wynikający z tego, że jestem samoukiem, więc wszystkiego uczyłam się o tym sama. Co nie zawsze jest dobre :) Również pozdrawiam.

      Usuń