Nie chcę nawet liczyć, kiedy pisałam ostatni wpis. Ostatni
miesiąc był dla mnie cholernie wyczerpujący zarówno fizycznie i
psychicznie. Długo nie mogłam wrócić do
odpowiedniego rytmu, co skutkowało tym, że ograniczałam się do tego niezbędnego
minimum, czyli uczelnie i praca. Podczas tego miesiąca nie miałam ani jednego
wolnego weekendu, co rodziło moją oczywistą frustrację, bo robiłam wszystko po
łebkach. Dodatkowo nie jadłam regularnie, zdarzało się, że jadłam 1 lub dwa
wielkie posiłki dziennie i nie ćwiczyłam, co dało o sobie znać już w drugim
tygodniu października w postaci bólu pleców.
Ale to już prehistoria J
Rytm odnalazłam, czuję się wspaniale i już zacieram rączki
na następne kilka miesięcy. Zarówno na filologii, jak i psychologii dzieją się
teraz same cuda. Mam wspaniałe przedmioty, warsztaty, praktyki i projekty, do
których chcę mi się wstawać codziennie o 5:30 i wracać do domu przed 20 (ewentualnie
19). Ze szkoły policealnej zrezygnowałam. Nie spełniła moich oczekiwań, nie
jest mi również potrzebna, a zaburzała mi praktycznie wszystko. Stracenie 3
weekendów w miesiącu, polegające na siedzeniu od 8 do 16 na lekcjach, na
których nie rozwijam się praktycznie w ogóle mogłoby być uzasadnione tylko
głupotą. Teraz chłonę wizję spędzenia
calutkiego weekendu na nauce mapek, czytaniu książek, rozdziałów z książek,
nauce niemieckich słówek i gramatyki angielskiej.
Tak jak pisałam wcześniej, ten miesiąc był totalnie ubogi w
rzeczy dodatkowe. Przeczytałam chyba tylko jedną książkę, stoję w miejscu
odnośnie seriali i filmów, a o francuskim i szwedzkim wspominać nawet nie będę.
Z drugiej jednak strony, przez te miesiąc rozwinęłam się ogromnie w kontekście
angielskiego. Mimo, że na pierwszym roku czułam, że mój progress idzie dość
wolno to teraz czuję, jakby ktoś mnie kopnął i turlałabym się jak kuleczka do
głównego celu z ogromnym przyspieszeniem. Dodatkowo mam praktyki w szkołach dwa
razy w tygodniu i warsztaty z funduszu unijnego, co jest ogromnie motywującą i
rozwijającą rzeczą.
Podsumowując, sukcesy i porażki minionego miesiąca
przerodziły się w racjonalne i chyba zdrowe podejście do tego, co będzie się
działo przez następne kilka miesięcy. Nie mogę gonić w piętkę i robić 4500
rzeczy, bo nigdy nie osiągnę swoich celów. Plus są rzeczy niewymierne, których
nie da się wrzucić w żadną tabelkę samorozwojową, a która jest bardziej
wartościowa niż wszystko inne, czyli beztroski weekend polegający na piciu piwa
i oglądaniu starych horrorów z najważniejszą osobą w twoim życiu.