sobota, 19 października 2013

Wracamy do gry

Nie chcę nawet liczyć, kiedy pisałam ostatni wpis. Ostatni miesiąc był dla mnie cholernie wyczerpujący zarówno fizycznie i psychicznie.  Długo nie mogłam wrócić do odpowiedniego rytmu, co skutkowało tym, że ograniczałam się do tego niezbędnego minimum, czyli uczelnie i praca. Podczas tego miesiąca nie miałam ani jednego wolnego weekendu, co rodziło moją oczywistą frustrację, bo robiłam wszystko po łebkach. Dodatkowo nie jadłam regularnie, zdarzało się, że jadłam 1 lub dwa wielkie posiłki dziennie i nie ćwiczyłam, co dało o sobie znać już w drugim tygodniu października w postaci bólu pleców.
Ale to już prehistoria J
Rytm odnalazłam, czuję się wspaniale i już zacieram rączki na następne kilka miesięcy. Zarówno na filologii, jak i psychologii dzieją się teraz same cuda. Mam wspaniałe przedmioty, warsztaty, praktyki i projekty, do których chcę mi się wstawać codziennie o 5:30 i wracać do domu przed 20 (ewentualnie 19). Ze szkoły policealnej zrezygnowałam. Nie spełniła moich oczekiwań, nie jest mi również potrzebna, a zaburzała mi praktycznie wszystko. Stracenie 3 weekendów w miesiącu, polegające na siedzeniu od 8 do 16 na lekcjach, na których nie rozwijam się praktycznie w ogóle mogłoby być uzasadnione tylko głupotą.  Teraz chłonę wizję spędzenia calutkiego weekendu na nauce mapek, czytaniu książek, rozdziałów z książek, nauce niemieckich słówek i gramatyki angielskiej.
Tak jak pisałam wcześniej, ten miesiąc był totalnie ubogi w rzeczy dodatkowe. Przeczytałam chyba tylko jedną książkę, stoję w miejscu odnośnie seriali i filmów, a o francuskim i szwedzkim wspominać nawet nie będę. Z drugiej jednak strony, przez te miesiąc rozwinęłam się ogromnie w kontekście angielskiego. Mimo, że na pierwszym roku czułam, że mój progress idzie dość wolno to teraz czuję, jakby ktoś mnie kopnął i turlałabym się jak kuleczka do głównego celu z ogromnym przyspieszeniem. Dodatkowo mam praktyki w szkołach dwa razy w tygodniu i warsztaty z funduszu unijnego, co jest ogromnie motywującą i rozwijającą rzeczą. 

Podsumowując, sukcesy i porażki minionego miesiąca przerodziły się w racjonalne i chyba zdrowe podejście do tego, co będzie się działo przez następne kilka miesięcy. Nie mogę gonić w piętkę i robić 4500 rzeczy, bo nigdy nie osiągnę swoich celów. Plus są rzeczy niewymierne, których nie da się wrzucić w żadną tabelkę samorozwojową, a która jest bardziej wartościowa niż wszystko inne, czyli beztroski weekend polegający na piciu piwa i oglądaniu starych horrorów z najważniejszą osobą w twoim życiu.