wtorek, 31 grudnia 2013

Nie bądźmy już tacy oryginalni, czyli postanowienia :)

       W końcu mam wrażenie, że mogę się wyciszyć. Moje święta trwały dalej w najlepsze i muszę przyznać, że jestem już nimi totalnie zmęczona. O niczym już innym nie marzyłam jak o posiadaniu całego dnia, który mogłabym wykorzystać na swoje potrzeby samorozwojowe. Podobno jest dzisiaj Sylwester, więc należałoby tez skrobnąć i przemyśleć kilka kwestii związanych z kończącym się rokiem oraz skupić się na postanowieniach kwartalnych. Te całoroczne są zbyt odległe i w żaden sposób nie pomagają mi w osiąganiu swoich celów. Natomiast 3 miesiące są bardzo łatwe do ogarnięcia zarówno tego teoretycznego, jak i praktycznego.
       Wracając jednak do Sylwestra to spędzam go w towarzystwie G. oraz rodziny. Jak już mówiłam, musimy się wyciszyć, a impreza na trzy sale w żaden sposób do tego nie prowadzi.
Wczoraj natomiast byłam na cholernie długo wyczekiwanym Koncercie Sylwestrowym w filharmonii i to był to najpiękniejszy krok jaki można było zrobić dla siebie na zakończenie obecnego roku. Koncert był fenomenalny i niezwykle emocjonalny, a jego tematem przewodnim były znane i kochane przez wielu musicale. O koncertach jednak napiszę odrębny post, jako jednej ze swoich dróg do szczęścia.
        Myślę, że o plusach i minusach postanowień pisaliśmy już wielokrotnie, także nie będę po raz setny rozkładać tego na czynniki pierwsze. Robienie postanowień, nawet jeśli żadne z nich się nie spełni to już pewien krok. Krok ku refleksji, co nam się w obecnym życiu nie podoba i co chcielibyśmy zmienić. Krok ku temu, żeby kiedyś, czy to w nowym roku, czy za 5 lat je spełnić. Poza tym, postanowienia to całkiem niezła frajda. Warto je jednak gdzieś zapisać, żeby miało niejako moc notarialną, bo trzymanie planów w naszych małych, zwariowanych główkach pomysłem najlepszym nie jest. Ubiegły rok był dla mnie bardzo łaskawy, rozwojowy i ekscytujący. W ubiegłym roku fajnie mi się żyło. Dlatego nie będę pazerna i chcę, żeby 2014 był tylko odrobinę lepszy od 2013. A co z moimi postanowieniami/planami na pierwszy kwartał 2014 roku?
Starałam się to ogarnąć bardziej ilościowo, ponieważ jest to bardziej wymierne niż „będę więcej czytać”oraz nie umieszczam tutaj postanowień bardzo osobistych.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/06/New-Year_Resolutions_list.jpg


Sfera językowa:
  • angielski: zakończyć semestr w sposób bezproblemowy, skupić się na różnistych elementach dodatkowych gramatyki angielskiej, przerobić całą „Gramatykę angielską dla zaawansowanych” M. Mataska, zapisywać każde pojedyncze słówko w moim wielkim zeszycie słówkowym i sukcesywnie do nich wracać, poznać 200 nowych idiomów, obejrzeć seriale BBC o Szkocji oraz Walii, przeczytać co najmniej 2 książki metodyczne oraz 3 beletrystyczne po angielsku.
  • francuski- przerobić repetytorium z Edgarda, przesłuchać kilkanaście podcastów, przeczytać 1 książkę lub książeczkę, na bieżąco dodawać i powtarzać słówka z Memrise oraz z Profesor Pierre (minimum 30 tygodniowo) W planach jest również zapisanie się na 8 tygodniowy minikurs francuskiego, ale nie wiem czy będzie on w ogóle realizowany.
  • niemiecki: być na bieżąco z lektoratem, dodawać słówka z Memrise i z Profesor Klaus (minimum 30 tygodniowo), zakupić repetytorium gramatyczne oraz leksykalne przerabiając 1/4 ich treści.
  • szwedzki: dodawać słówka z Memrise (minimum 15 tygodniowo), przerobić 10 tematów z Trolla, jeszcze raz powtórzyć całe repetytorium „Szwedzki nie gryzie” oraz zakupić to na wyższym poziomie.
Strefa psychologiczna:
Tutaj raczej świata nie podbijemy.
  • zrobić więcej rzeczy dodatkowych na studiach niż to moje absolutne minimum, np. przeczytać parę dodatkowych książek na temat mojej specjalności
  • dobrze zdać egzaminy
  • wybrać się na 1 konferencję psychologiczną
  • napisać konspekt teoretyczny i metodologiczny do pracy magisterskiej
  • chodzić na wykłady (trudna sprawa)

Strefa rozwój:
  • Skończyć 1 kurs na Coursera. za kilka dni zaczynam kurs Medical Neuroscience, a za 20 dni Critical Thinking in Global Challenges,więc jeśli jeden z nich uda mi się ukończyć to będę bardzo szczęśliwa. Jak dotąd nie miałam szczęścia w zrobieniu jakiegokolwiek do końca.
  • Skończyć co najmniej 2 szkolenia na Akademii PARP. Nie jakieś wielkie osiągnięcie, ale zawsze otwierające pewną klapkę w mózgu.
  • Napiszę 10 postów na blogu (!) i zrobię z nim ostateczny porządek dotyczący jego formuły oraz kształtu.
  • przeczytam jedną, mądrą książkę samorozwojową

Strefa Ja:
  • ogarnę stres, popracuje nad technikami go niwelującymi i zrobię generalną refleksję na jego temat w marcu 2013. Liczę na duży postęp w tej kwestii
  • spróbuje medytacji- największy absurd na tej liście, ale co mi tam :)
  • będę częściej chodziła na basen (częściej tzn. co najmniej raz w miesiącu, to i tak spory sukces dla mnie zimą)
  • utrzymanie nadal rygoru ćwiczeń co najmniej 5x w tygodniu przez 45 minut. Ale i tak nie jestem fit.
  • 20 książek, włączając w to wszystkie wymienione powyżej
  • częstsze słuchanie BBC oraz Tok.fm, co najmniej 1 godzina na każda ze stacji w tygodniu
  • 1 raz teatr, 1 raz opera, 1 raz filharmonia i co najmniej 3 razy kino.
  • 1 raz maraton filmowy i 1 koncert.
  • ogarnięcie swojej przestrzeni, czyli jak opanować codzienny huragan w pokoju w sposób prosty i przyjemny- najmniej prawdopodobne postanowienie.
  • częściej odpuszczać
  • obejrzeć 3 seriale- nadal nie wybrane.
  • obejrzeć 12 filmów.
  • Będę próbować nowych rzeczy. Nie wiem co to w praktyce znaczy, ale brzmi fajnie.

Mam problem z postanowieniami dotyczącymi mojego trybu życia. Miło byłoby napisać, że będę pić mniej piwa i mniej jeść na mieście, ale skoro wiem, że to się nie spełni, ponieważ sama tego nie chcę to chyba nie ma to jakiegokolwiek sensu. Te 3 miesiące chcę spędzić edukacyjnie, mniej pracowo i mniej stresowo. A drugi kwartał myślę, że będzie już zupełnie inny. Zima i początki wiosny to dla mnie fajny czas, w którym mogę się totalnie zaszyć w domu z książkami i nie myśleć o niczym innym. Potem już jest trochę inaczej, nie lepiej, nie gorzej, ale inaczej. Nie wiem czy te postanowienia są do ambitne czy nie, ale myślę, że są w lwiej części totalnie do zrealizowania.

A z okazji Nowego Roku, życzę Wam trzymania się Waszych postanowień oraz planów, szczególnie tych wszystkich, które powodują, że jesteście dla siebie i innych fajnymi i dobrymi ludźmi.


http://expertelevation.com/wp-content/uploads/2013/12/New-Year-Resolutions-2014-9.jpg

sobota, 28 grudnia 2013

Dlaczego nie jestem fit?

Czas po świętach jest dla wielu ludzi czasem pozornych zmian. Robimy wiele pięknych postanowień, a większość z nich oscyluje wokół bycia fit. Perspektywa posiadania pięknej, szczupłej i zdrowej sylwetki jest po okresie wielkiego obżarstwa i wzdętego brzucha wyjątkowo kusząca. Już w czasie świąt postanawiamy, że teraz wszystko będzie inaczej i że tym razem osiągniemy postawiony sobie wcześniej cel. Oczywiście to wszystko jest jedną wielką bzdurą, ponieważ przy największym pokładzie silnej woli wytrzymamy z naszymi postanowienia do Sylwestra. W dzisiejszym poście chciałabym opisać dlaczego nie jestem i raczej nigdy nie będę fit.
         Czym jest bycie fit? Jest to niewątpliwie styl życia skoncentrowany z jednej stronie na zdrowym, pełnowartościowym odżywianiu, jak i uprawianiu sportu i czynności pokrewnych w wolnym czasie. Żeby być fit należało być szczupłym, z lekko zarysowanymi mięśniami i z obowiązkowym uśmiechem na ustach. Warto sobie również strzelać raz na jakiś czas zdjęcia ku motywowaniu innych. Ja nie jestem fit. Dlaczego?
         Po pierwsze, bycie fit bardziej kojarzy mi się z obsesją niż z czymkolwiek innym. Mam wrażenie, że dzień osób, które można opisać tym przymiotnikiem koncentruje się na ciągłych myślach o treningu i posiłkach. Nie rozumiem tego. Jeśli planuje zrobić trening w ciągu dnia to go robię, ale nie muszę go rozpisywać, mierzyć się i myśleć ile wybiorę tym razem obciążenia na plecy. Wolę myśleć o moich codziennych obowiązkach, ile czasu poświęcę na naukę, co jeszcze muszę zrobić w ciągu całego dnia i to sukcesywnie robić. Skupianie się na swoim wyglądzie i na tym o ile centymetrów podniósł mi się tyłek jest okropne. Nie uważam, żeby to jak wyglądamy było rzeczą priorytetową dla każdego z nas. Obsesja nigdy nie jest dobrym wyjściem, nawet, a może przede wszystkim dla osób, które zmagają się z poważnym problemem z nadwagą. Niektórzy mówią, że jest o kształtowanie charakteru. Jeżeli to jak wyglądamy jest dla nas wyznacznikiem silnego charakteru to ja dziękuję.
         Po drugie, wysoko skorelowane z pierwszym, ludzie fit uważają, że bycie fit jest jedną, jedyną droga do szczęścia i gardzą tymi, którzy myślą i zachowują się inaczej. Bardzo często mają za nic osoby, które odbiegają od ich ideału. Będąc przez długi czas z osobą fit, potrafiłam usłyszeć bardzo cierpkie słowa na swój temat, ponieważ przytyłam dwa ledwo widoczne dla ludzkiego oka kilogramy. Nie mówiąc już o pogardzie dla osób z nadwagą. Umówmy się, sytuacje są różne. To, że ktoś jest pulchny nie jest zawsze spowodowane lenistwem lub faktem, że się je niewyobrażalne ilości niezdrowego jedzenia. Mogą to być hormony, następstwa po ciąży czy wszelkiego rodzaju choroby zarówno fizyczne jak i psychiczne. Mogą to być problemy z samooceną, albo najzwyczajniejsze na świecie akceptowanie takiej sytuacji. Co nam do tego? Jeśli widzimy członka rodziny lub przyjaciela, który widocznie szkodzi swojemu zdrowiu, a nawet życiu poprzez swój styl życia to szczera rozmowa i pokazanie wyrazów niepokoju nigdy nie zaszkodzi. Ale krytykowanie każdej osoby, która nie pasuje do ideału fit jest bardzo krzywdzące i przykre. W konsekwencji nie wiemy, który styl życia jest lepszy i gorszy. Nie jesteśmy w stanie w żaden sposób tego ocenić. To jest tak jakbym krytykowała wszystkie osoby na świecie, które nie uczą się 5 języków obcych naraz, tylko dlatego, że ja to robię i uważam za wartościowe. Nie chcę taka być więc nie chce być fit.
fit-and-sexy.pl
          Po trzecie- gotowanie. To już akurat sprawa dość dość spersonalizowana. Ja po prostu nie cierpię i nie umiem gotować. Nienawidzę spędzać czasu w kuchni i bardzo często czuję jakbym marnowała przy tym czas. A szkoda. Uważam, że gotowanie może być bardzo wartościowe i rozwojowe. Dowodem na to są dziesiątki naprawdę interesującym blogow kulinarnych, prowadzonych przez supersympatyczne, inteligentne i piękne kobiety. Ja się do tego najzwyczajniej nie nadaję. Bycie fit wiążę się niestety z dużą ilością czasu spędzanego w kuchni w ciągu dnia. Szczególnie dla osoby, która ciągle przebywa poza domem tak jak jak jest to szczególnie uciążliwie. Fit osoby muszą wcześniej przygotować starannie dobrane posiłki zapakowany w piękne pojemniki i tak sobie właśnie spędzają dzień. To kompletnie nie dla mnie. Szczytem moich umiejętności jest jajecznica i koktajl bananowy. Na wszystko inne po prostu nie mam lub szkoda mi czasu. Jeśli spędzam dzień od 7 do 20 poza domem to jem kanapki lub idę na kebaba między zajęciami. Bycie fit by mi to kompletnie uniemożliwiało :)
          Po czwarte- nienawidzę rygorów! Ciągle gonie w piętkę, ciągle coś się dzieję, praca, nauka, ciągłe stresy i zgrzytanie zębami. Jeśli miałabym się trzymać codziennie rygorów posiłkowych i treningowych to bym z pewnością wylądowała w szpitalu psychiatrycznym. Nie wyobrażam sobie życia skoncentrowanego na pięciu zbilansowanych posiłkach i paradowania po kujawsko-pomorskich siłowniach. Nie czułabym się przez to wolna. Lubię alkohol, słodycze i fast foody. Nie piję i nie jadam codziennie, ale tez nie piję i nie jadam takich rzeczy raz na 3 miesiące. Na codzien odżywiam się normalnie, ale pozwalam sobie na wszystko co chce. Na kebaby, pizze, piwo, naleśniki, popcorny, które sprawiają, że jestem szczęśliwa. Na fitstronach widzę czasem piękne rzeczy typu pizza składająca się z marchewki, buraczków i ananasów- super zamiennik! Nie dziękuje, wolę robić to na co mam ochotę, z oczywistymi konsekwencjami, że modelką Victoria's Secret nigdy nie będę.
http://codziennikfeministyczny.pl/


I bardzo dobrze- to mój punkt piąty. Bycie slim i fit nie zawsze jest piękne i atrakcyjne. Oczywiście de gustibus non est disputandum. Kanony piękna się zmieniają. Teraz jest moda na bycie slim, kiedyś przodowała sylwetka Marilyn Monroe. Trudno przewidzieć co będzie na czasie na 20 lat. Ja aktualnych kanonów po prostu nie lubię. Doceniam dziewczyny za ciężka prace, dla niektórych jest to sposób na życie i pasje- i bardzo dobrze. Ale sama nie chce być fit. Chce być normalną kobieta w rozmiarze 36/38, która nie podąża za obecnymi trendami, ale jest zwolenniczką naturalnego piękna. Nie będę rozprawiać na temat tego jaki obraz kobiety nam tworzą media, bo nie chcę wprowadzać niepotrzebnej agresji na blogu. Jednak smuci mnie ten kanon, który powoduję, że w dzisiejszych czasach kobiety, jak nigdy wcześniej wstydzą się swojego ciała. Nie chcę, żeby tak było.

body-revolution.pl

Kim natomiast jestem?
Sport traktuje dość zadaniowo, ale podchodzę do tego zadania wyłącznie z pozytywnymi emocjami. Sport ma mi dać siłę, sprawność, relaks i odciążenie kręgosłupa, który mi niesamowicie doskwiera. Możecie mi wierzyć lub nie, ale nie interesują mnie już walory estetyczne uprawiania sportu. Już, ponieważ w przeszłości był to jedyny wskaźnik podejmowania przeze mnie aktywności fizycznej. Sport uprawiałam od zawsze, ale robiłam to w sposób bardzo nieregularny, ponieważ traciłam motywację i chęć do podróżowania do siłowni znajdującej się po drugiej stronie miasta. W międzyczasie doświadczałam różnego rodzaju pomiarów własnego ciała, zaczynałam brać odżywki białkowe oraz inne cuda i dziwy. I nadal byłam sfrustrowana, ponieważ nie chudłam oraz zażenowana, że muszę skakać jak kózka lub biegać, czego okropnie nie znosiłam i do dzisiaj nie znoszę. Potem jednak dotarło do mnie, że nie to jest w tym wszystkim najważniejsze. Zaczęłam próbować rożnych form aktywności i znalazłam kilka, które mi odpowiadają i wykonuje je aktualnie 5-6 razy w tygodniu. Składają się na to przeróżne filmiki z yt z zestawami ćwiczeń, z których układam około 50 minutowy trening, najczęściej siłowy, spacery i basen. To wszystko robię od prawie roku cholernie regularnie, z dwiema tygodniowymi przerwami od ćwiczeń. Bez spinania się, bez mierzenia, bez nacisków okazało się, że jestem super sprawna, a moje ciało podoba mi się najbardziej jak mi się podobało w całym moim życiu.
I tym krótkim wywodem chciałam nakreślić, że może czasem nasz mózg pracuje zupełnie odwrotnie niż tego chcemy i nie ma co poświęcać 60 sekund na minutę myślami o rezultatach tego co robimy. Może warto czasami zrobić coś bez myślenia o konsekwencjach i obliczeniach. To się tyczy tak sportu jak i każdej czynności, która kojarzy mi się z rozwojem. Coś na zasadzie sztuki dla sztuki. Serdecznie polecam zmianę nastawienia i oderwania się od tego chorego pogromu zwanego fit. I może nasze postanowienie noworoczne powinno brzmieć: znajdę aktywność fizyczną, która spowoduje, ze poczuje się fajnie już w trakcie jej wykonywania, a nie „będę ćwiczyć”.

A czy Wy jesteście fit? Jakie są wasze postanowienia związane z uprawianiem sportu w 2014 roku?


wtorek, 24 grudnia 2013

Alternatywne święta

Muszę przyznać, że moje święta są dość specyficzne. Wczoraj- cały dzień francuski i niemiecki, a dzisiaj od rana gramatyka angielska. Porządków świątecznych za bardzo nie było, bo mój dom to na szczęście lub na nieszczęście jeden wielki porządek. Do kuchni z definicji nikt nie ma wstępu, a ciast się nie robi tylko kupuję. Ktoś mógłby uznać, że dziwna z nas rodzina, ale ja uważam, że jest przez to najlepsza na świecie. Nikt nie popada w żadną paranoje i zwyczajną sztuczność, tylko każdy robi co musi być zrobione i tyle. Bez żadnego tworzenia nieprawdziwej, pseudomagicznej atmosfery.
Nie pamiętam, żeby mnie święta kiedykolwiek kręciły, nawet w dzieciństwie. Nie śpiewamy kolęd i mdłych do granic możliwości piosenek świątecznych, tylko ewentualnie puszczamy MTV Rocks lub jakąś fajną indierockową płytę. Nie, nie jestem hejterem świat, ani tym bardziej Grinchem, po prostu żyję trochę w innej alternatywie. W przestrzeni najbliższych kilku lat chciałabym święta spędzić za granicą, w sposób zupełnie inni, niezgodny z obowiązująca „tradycją”.
Czy lubię cokolwiek w świętach? Oczywiście. Wolny czas, w których mogę zarówno nadrobić zobowiązania na uczelni, jak i trochę odpocząć oraz odrobinę lepszy alkohol pity przez te parę dni:) Nie lubię za to podtrzymywania czegoś ma siłę, tylko dlatego, że tak wypada. Pewnie większość z Was i tak tego nie robi, ale ja albo chce albo otaczam się negatywnymi przykładami, które utwierdzają mnie w przekonaniu, ze cały ten christmas rush jest bezsensowny.

Ale samorozwojowe życzenia i tak zamierzam Wam złożyć. Przede wszystkim cudownym członków BGS, którzy mnie codziennie motywują do działania i niejako przyczyniają się do tego gdzie teraz jestem lub co najmniej utwierdzają mnie w przekonaniu, że to jest właśnie odpowiednie miejsce.
Przede wszystkim życzę Wam totalnego luzu, nie spinania się tą całą ideą, że muszę być najlepszy, najfajniejszy, otaczający się supermotywującymi ludźmi i znający 8 języków. To tak nie działa. Przede wszystkim chodzi o to, żeby być sobą, żeby mieć przy sobie kochającą rodzinę, bo to w rezultacie nas definiuje. Nie to ile mamy papierków i cyferek na koncie, ale to czy jesteśmy dla kogoś ważni. Obojętnie czy jest to brat, wujek czy dziecko. Życzę wam inwestowania w swój związek. W dobie milionów rozstań i związków długotrwały i szczęśliwy związek jest cholernie wielką wartością, a przecież wiemy dobrze, że główną przyczyną rozstań jest zła komunikacja. Nie bądźmy więc samolubni i egocentryczni, otwórzmy się na drugą osobę i mówmy o swoich potrzebach. Nie jest to żadna recepta, ale na pewno ułatwia wspólne, i tak trudne życie. A jak już mamy kwestię osobistą załatwioną to wtedy się realizujmy, nadal nie zapominając kim naprawdę jesteśmy.
Obserwuje codziennie wasze blogi i widzę jak fajnymi i wartościowymi osobami jesteście, dlatego życzę Wam tego wszystkiego od serca. Oczywiście po części życzę tego również sobie.
Smacznego bażanta lub co wy tam dzisiaj na stole wigilijnym macie:)


Źrodło: http://www.jeffpearlman.com/wp-content/uploads/2012/12/drunksanta_vector.jpg

niedziela, 22 grudnia 2013

Absencjonizm

Wprost nie mogłam  doczekać się dnia, w którym ponownie usiądę do komputera z głową pełną pomysłów dotyczących pisania. Pomysły może i były, ale nie mogłam się za to dość długo zabrać i teraz postanowiłam powiedzieć dosyć. Musiałam sobie trochę uporządkować sprawy i emocje i oto tu jestem. Myślę, że należałoby na dobry początek napisać kilka słów o tym co się zmieniło, a co zostało takie samo w porównaniu do daty napisania mojego poprzedniego postu tutaj.
Przede wszystkim ten rok był dość trudny pod względem październikowego „ogarnięcia się”. Przez pierwszy miesiąc w moim życiu panował jakiś totalny chaos. Żyłam tylko od uczelni poprzez drugą uczelnie do szkoły policealnej i pracy. Żadnej harmonii, żadnych regularnych posiłków, ćwiczeń, nauki dodatkowych języków obcych. Nie mówiąc już o tak trywialnych przyjemnościach jak oglądanie moich ulubionych seriali, czytanie książek lub słuchanie podcastów na tok.fm. Powodowało to oczywistą frustrację i poczucie totalnej niestabilności. Sytuacja trochę się zmieniła po próbach zmiany, rozmowach z tak zwanymi Mądrymi Ludźmi oraz poczuciu, że nie chce tak żyć i tyle. Rzuciłam szkołę policealną, która okazała się totalnym niewypałem, opuściłam trochę zajęć na uczelniach, zrobiłam sobie kilka spontanicznych wypadów z G. i wrzuciłam na luz. Spowodowało to parę trój na studiach, których się w ogóle nie wstydzę oraz absolutny spokój w moim życiu zawodowym, szkolnym i osobistym. Jak mam teraz ochotę iść w piątek do kina i zarwać przy tym ogromnie nudny wykład to po prostu to robię, bez jakiegokolwiek żalu. Oczywiście są tego wszystkiego granice, których w żaden sposób nie mam zamiaru przekroczyć, ale ja to naprawdę uważam za spory sukces, który mam wrażenie wpływa na moje dobre samopoczucie oraz wbrew pozorom- efektywność. Jak to teraz u mnie wyglądało?
Od poniedziałku do piątku uczelnia od 8 do 17/18, później praca od 18/19 do 21/22, czasem przerywana treningiem i od 21/22 jeden odcinek serialu lub kilkanaście stron książki. Co drugi weekend zajęcia na psychologii w godzinach przeróżnych, zazwyczaj w piątki od 14 do 21, soboty od 9 do 17 i czasami niedziela od 9 do 13. Oczywiście po drodze wyszły jakieś skrócone zajęcia, ucieczki (<3) lub inne Dni Edukacji Narodowej, ale mniej więcej tak to wyglądało. Od grudnia było już trochę inaczej, bo skończyłam praktyki, co powodowało, że miałam poniedziałki rano oraz całe czwartki wolne. Wtedy mogłam jeszcze bardziej ogarnąć i uporządkować swoje życie.
A co z nauką języków? Uczę się ile mogę, ale tempo mojej nauki zachwycające nie jest. Przerabiam repetytorium i inne przypadkowe książki z francuskiego, na niemiecki staram się robić wszystko na bieżąco wraz z programem na studiach, a ze szwedzkiego robię tylko słówka na Memrise. Oczywiście angielski jak zawsze wiedzie prym i tego komentować chyba nie muszę. Przez ostatni czas zrobiłam parę szkoleń online i uczestniczyłam w 3 znakomitych kursach na Coursera. Niestety nie ukończyłam żadnego z nich, ale wcale się z tego powodu nie martwię. Ostatnio czytam tez więcej książek zarówno po angielsku jak i po polsku oraz oglądam parę naprawdę interesujących seriali.
Okres ostatnich tygodni był również bardzo płodny w zakupy dość wartościowych rzeczy. Między innymi jestem najszczęśliwszą na świecie posiadaczka samochodu oraz ultrabooka. Radość wynikająca z posiadania i dumnego podróżowania swoim autem-nie do opisania.
Tak to mniej więcej w skrócie u mnie wyglądało. Chciałabym dalej tu pisać, mam tyle do przekazania, ale sami widzicie, jak to się najczęściej u mnie bywa. Nie ma jednak co narzekać, ciesze się, że znowu tu jestem:)

M:*
Źródło: http://s3.cdn.happinessxing.com