Ostatnio coraz modniejsze pojęcie,
którym osobiście próbuje zarażać wszystkich wokół mnie,
najczęściej ze skutkiem bardzo mizernym. Jednak nie poddaje się,
nie łamię, dlatego, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że
aby samorozwój był samorozwojem, to musi wychodzić bezpośrednio
od nas. Spróbuje opisać moje rozumienie tego pojęcia i co to
właściwie dla mnie znaczy. A znaczy bardzo dużo.
Samorozwój jest dla mnie zbiorem
wszystkich czynności, aktywności, które służą w jakiś sposób
jakiejś części mnie, mojemu rozwojowi. Może to być rozwój
intelektualny (mój ulubiony), emocjonalny lub fizyczny. Cel-
podwyższenie poczucia własnej wartości, jakości swojego życia i
funkcjonowania. W skrócie, jest to podwyższenie naszych osobistych
parametrów.
Wszystko brzmi pięknie, stymulująco i
w ogóle chce się działać! Tylko, że są pułapki i nie zawsze to
wszystko przynosi takie rezultaty jakie powinno. I to niestety
dotyczy coraz bardziej mnie, mimo że staram się z tym walczyć.
Więc tak, jeśli ktoś nie ma
problemów z samooceną i określeniem jednoznacznie kiedy jest czas
na pracę, naukę i przyjemności to trudno byłoby mi znaleźć
jakiekolwiek minusy „samorozwoju”. Organizacja czasu, efektywne
metody nauki, rozwijania się i rozszerzania horyzontów są dla nich
tylko korzyściami, bo wiedzą kiedy jest odpowiedni czas na jedno, a
kiedy na drugie. Nie widzą problemu w tym, że czasem trzeba
odpuścić, spotkać się z przyjaciółmi i po prostu się
zresetować.
Schody pojawiają się wtedy kiedy
zaczynamy mieć obsesje na temat swojego samorozwoju i zaczynamy
przeliczać wszystko na „zmarnowane minuty”. Niby wszystko
fajnie, pełne wykorzystanie czasu wolnego, ograniczanie snu do
minimum, można zmieścić 2 kierunki studiów, prace i uczenie się
3 języków obcych w swój harmonogram, ale coś się jednak traci.
Człowiek staje się totalnym kłębkiem nerwów, całe jego życie
zdeterminowane jest pojęciem „samorozwój”, nie może odpocząć,
bo od razu ma wyrzuty sumienia, że nie zrobił czegoś zgodnie z planem. Potem dochodzi obniżone poczucie
własnej wartości i inne negatywne odczucia, co rodzi ogromną
frustrację. Samorozwój zamiast dowartościowywać powoduje, że
czuje się coraz mniej wartościowa, bo mam ciągły apetyt na
więcej, ciągle mi za mało. Mam świadomość, że nie jest to
sytuacja docelowa, że ludzie generalnie potrafią sobie z tym
radzić, ale jestem pewna, że takie osoby jak ja istnieją. Ja mam
to szczęście, że mam cudownego chłopaka, który mnie czasem
ogarnia siłą i szantażem, niestety inne metody czasem nie
skutkują.
Puenta tego posta jest krótka- najważniejsze jest to,
żebyśmy czuli się dobrze ze sobą i tym co robimy i byli spokojni.
Nie udowadniali nikomu, że jesteśmy wartościowi, bo tak czy
inaczej jesteśmy. Bez znaczenia ile języków znamy, ile książek
przeczytaliśmy. Jeśli chcemy, jeżeli sprawia nam to przyjemność
i coś dla nas znaczy- to róbmy to, ale trzymając w sobie myśl,
że i tak jesteśmy świetnymi, wartościowymi ludźmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz