wtorek, 30 lipca 2013

O małych, wielkich przyjemnościach z początków lipca.

I znów to samo Szanowni Państwo. Miesiąc, drugi, trzeci minął a po nowym poście ani widu ani słychu.  Postanowiłam to zmienić, od tak spontanicznie. W końcu blog miał być moim katharsis, moim miejscem. Na razie tworzą się u mnie wszelkiego rodzaju blogi tematyczne i atematyczne w moim własnym umyślne. Jednak myślę, że krok po kroku i dojdę do pewnego rodzaju regularności. Zazdroszczę tym którzy piszą 3-4 posty w tygodniu, jednak widzę, że większości nie zależy wcale na ogromnie wysokiej jakości, ale po prostu na zostawienie śladu po sobie i swoich przemyśleniach, doświadczeniu na świecie.  I to według mnie jest super :).
Jeśli chodzi o mnie to kwestie wakacyjno-wyjazdowe już za mną. Spędziłam również cudowne kilka dni na Opener Heinken Festival w Gdyni i był to jeden z absolutnie najlepszych tygodni w tym roku, a nawet w ostatnich latach. Koncert Nicka Cave’a doprowadził mnie praktycznie do łez (szczęścia i wzruszenia), Queens of the Stone Age długo nie zapomnę, a dwukrotnie już widziany przeze mnie Editors jak zawsze nie zawiódł (poza maleńkim faktem przewagi piosenek z nowej płyty, która niestety do najlepszych nie zależy). Czyli jedna wielka energia, która napędza wszystkie samorealizujące się traktorki. Podobało mi się to, że ten tydzień spędziłam odseparowana od jakichkolwiek wyższych Było prosto, pierwotnie i cudownie. W moim codziennym życiu bardzo rzadko mam okazję po prostu nie martwić się niczym, pić piwo o 8 rano i tak najzdrowiej na świecie- cieszyć się życiem. Ten fakt dał mi do zrozumienia, że coraz bardziej zapętlam się ze wszystkimi swoimi planami, dzienniczkami, ustaleniami, a moja młodość trochę mi jednak ucieka. Oczywiście każdy powie, że najlepsza jest ambicja z nutą oddechu, relaksu, wzięcia wszystkiego jednak trochę bardziej na chłodno. Niestety, to nie dla mnie. U mnie jest albo totalne zaangażowanie, albo totalne nic. Nie ma półśrodków. Dlatego teraz coraz częściej o tym myślę i szukam rozwiązań. Czegoś, co lubię, ale co nie jest w żaden sposób powiązane z czymś pożytecznym, które „ma wpływ na moją przyszłość”. Jestem pewna, że wielu z was również przeżywa tego rodzaju rozterki motywacyjno-destrukcyjne i że nierzadko również sobie z tym ledwo co radzicie. Jednak mieć tego świadomość i coś z tym robić to już pierwszy krok do jakiegokolwiek sukcesu (znowu to okropne coachingowe słowo). Bo czym jest sukces? Jedną niewiadomą. A życie kręci się dalej:) 

Poniżej malutki mix drugiego openerowego dnia: Arctic Monkeys w repertuarze Nicka Cave'a. Nie ma co porównywać z oryginałem, miłe dla ucha, ale chyba nie do końca o to chodziło.

Miłego tygodnia. Trzymajcie kciuki za moją motywację do pisania kolejnych postów.
M. 

1 komentarz:

  1. tak się zdarza, ja też miałam mały zastój :) nie przejmuj się, Twoi czytelnicy z Tobą zostaną :) a nawet znajdą się nowi - czytaj: ja.

    Zazdroszczę Ci koncertów, mimo że słucham nieco innej muzyki - mnie w wakacje nie czeka żaden warty uwagi :(

    OdpowiedzUsuń