Jest dopiero początek kwietnia a już nas
powoli dopada widmo nadchodzącej sesji. Kiedy reszta świata chwyta
się za głowę i zastanawia jak to wszystko pogodzić, ja wchodzę
na wyższy sposób pobudzenia. Nie wiem jaki mechanizm jest za to
odpowiedzialny, ale strasznie lubię ten okres. Lubię wiedzieć, że
robię coś konkretnego i dostaję za to konkretną, choć nie zawsze
wymierną gratyfikację zewnętrzną. A po sesji zawsze nadchodzą
zmiany. Z moich obecnych planów, które nie zawsze warto traktować
serio, wynika że jest to mój przedostatni rok studiów. Dojrzewam w
środku, żeby zakończyć ten okres i zająć się bardziej
namacalnymi aktywnościami. Status studenta mnie już męczy,
studencka rutyna jeszcze bardziej i pragnę zmian!
Jak już pisałam wcześniej, wkurzam
się na regres związany z nauką języków obcych, ale jest to
obecnie poza sferą moich marzeń. Obawiam się, że w przyszłym
roku ta strefa w ogóle przestanie dla mnie istnieć. Obrona
licencjatu oraz magistra będzie wyzwaniem, który może wykroczyć
poza moje zdolności poznawcze i organizacyjne. Niemniej będę
próbować, nie będę miała ciśnienia na obrony w czerwcu i jakoś
przez to przejdę. I potem pozostanie mi tylko dalsze podbijanie
świata.
M.
![]() |
http://www.smalltowngirldcworld.com/2011_10_01_archive.html |
Mnie status studenta męczy już od blisko pół roku. Całe szczęście za około 2 miesiące pożegnam się z nim na zawsze :) Również brakuje mi innych aktywności i traktuje koniec studiów jako mój wymarzony start w coś nowego
OdpowiedzUsuń