Seriale kiedyś kojarzyły mi się tylko i wyłącznie z czymś,
czego należy się wstydzić. Tak zawsze mówiła mi moja kochana Mama, która
uważała, że oglądanie ich to tylko i wyłącznie marnotrawstwo jakże cennego.
Patrząc na to już z innej perspektywy zgadzam się z nią tylko po części. Na początku XXI wieku nie natknęłam się na
jakikolwiek wartościowy serial. Z jakich powodów?
- nie miałam do większości z nich jakiegokolwiek dostępu
- te, do których miałam nie wnosiły absolutnie nic wartościowego do mojego życia
- były nudne i przewidywalne
- nie rozumiałam ich
Teraz mogę śmiało i z pełną świadomością powiedzieć, że jestem
absolutną ich wielbicielką. Nie wyobrażam sobie mojego codziennego dnia,
również akademickiego skończyć w inny sposób niż jednym czterdziestominutowym
odcinkiem któregoś z nich. Z wypiekami na twarzy oczekuje nowych odcinków,
czekam na nowe sezony i przeszukuje filmweb i wikipedie w celu znalezienia
kolejnej perełki. Dlaczego pełnią one tak dużą role w moim życiu? Dlaczego
oglądając je każdego dnia nie mam poczucia straty czasu? Powodów jest sporo,
spróbuje je w pewien subiektywny dla mnie sposób je omówić.
W tym poście chciałabym się skupić na kwestii dla mnie i dla
wielu serialowych zapaleńców najważniejszej- na języku. Moja przygoda ze
świadomym i kompleksowym oglądaniem seriali zaczęła się od serialu HBO Rzym. Na tamtą chwilę było to coś
fenomenalnego, coś zupełnie świeżego i nowego, co otworzyło mi dosłownie oczy
na świat i zupełne inne spojrzenie na historię. Było to w roku 2005, jeszcze
przed moim pójściem do liceum i w zupełnie innej czasoprzestrzeni. Zaczęłam go
oglądać wraz z polskim lektorem, po jakimś czasie przerzuciłam się na polskie
napisy, aż w końcu podczas drugiego sezonu delikatnie zaczęłam wybierać opcję
napisów angielskich. Na początku przychodziło to z ogromnym trudem, przeskok z języka
polskiego na angielski nie był czymś, co przyszło mi płynnie, bezproblemowo.
Ale właśnie motywacja do tego, żeby się polepszać, żeby poszerzać słownictwo spowodowała,
że odkrywałam się na coraz to inne tytuły. Po Rzymie
przyszedł czas na Zagubionych,
Doktora House’a, Chirurgów, Dynastię Tudorów i Nie z tego świata. Z tego,
bardzo popularnego zestawu została mi nadal ogromna miłość do braci Winchester,
a do reszty raczej bym nie wróciła.
Jednak z całą świadomością mogę powiedzieć, że to seriale napędziły mój rozwój w kontekście nauki języka angielskiego. Teraz uwielbiam się go uczyć, zasiadać do podręczników i do gramatyki, uczyć się w sposób świadomy. Jednak będąc leniwą nastolatką, jedyną akceptowalną przeze mnie formą nauki była nauka bez nauki. Seriale były właśnie taką receptą na moje lenistwo i bunt. Moim zdaniem bardzo skuteczną. Do dzisiaj traktuje je również przez ten pryzmat, szukając coraz częściej napisów francuskich lub szwedzkich. Dobrą metodą wprowadzania rzadszych i mniej zrozumiałych dla nas jeszcze języków jest oglądanie naszych ukochanych, ulubionych seriali, takich, których fabułę znamy bardzo dobrze, właśnie w obcym języku. Dzięki temu nie frustrujemy się za każdym razem jak nie zrozumiemy sensu fabuły, a z drugiej strony nadal mamy przyjemność obcowania z naszym ulubionym tytułem. Najlepiej, żeby to wszystko przychodziło stopniowo, metodą małych kroczków, nawet 20 minut dziennie.
Rzekomo największym błogosławieństwem świata serialowego są sitcomy, czyli seriale komediowe, podawane w stosunkowo małych porcjach czasowych (20-30 minut), skupiające się na różnego rodzaju gagach i humorze sytuacyjnym. Ja osobiście ich nie znoszę, oglądając je czuje się w podobny sposób jak czułam się oglądając 10 lat temu Modę na sukces. Nie mam zamiaru ich krytykować, po prostu osobiście ich nie lubię, nie relaksuje się przy nich. Ze stroną językową też bym polemizowała, jednak nie mogę nie zgodzić się z tym, że z całkiem dobrym skutkiem rozwijają słownictwo, frazy z języka potocznego, chociażby bogatą w języku angielskim idiomatykę. Z drugiej jednak strony najczęściej są to seriale amerykańskie, co nie zawsze będzie szło w parze z naszymi umiejętnościami akademickimi. O różnicach i problemach związanych z odmianą brytyjską i amerykańską w bardzo interesujący sposób pisze Marta TUTAJ Spotkałam się parę razy z osobami niejako „zanurzonymi” w amerykańskich sitcomach, mających z jednej strony świetny warsztat języka mówionego, pewnego rodzaju luz językowy, ale z drugiej strony problemy z wymową, z odpowiednim akcentowaniem, ze spójnością (raz używali odmiany amerykańskiej, żeby następnie zaakcentować odpowiednie słowo po brytyjsku) oraz nierzadko z gramatyką. Faktem jest, że uczenie się gramatyki na amerykańskich serialach, a nawet serialach w ogóle jest ryzykownym posunięciem, ponieważ gramatyka mówiona, a pisana to zupełnie, co innego, nie mówiąc już o rożnego rodzaju odmianach, slangach, skrótach i wszystkim, czym charakteryzuje się każdy język. Jeśli jednak język angielski (czy jakikolwiek inny) jest nam potrzebny tylko do „dogadania się”, czy szeroko pojętej komunikacji to nie musimy się tym przejmować. Gorzej jeśli z językiem wiążemy swoją karierę, ścieżkę edukacyjną lub jesteśmy zmuszeni (lub chcemy) otrzymać certyfikat językowy.
Dlatego w każdym przypadku zalecam czujność, ciekawość poznawczą, odszukiwanie nurtujących nas zagadnień gramatycznych w teorii i oczywiście stosowanie metody oglądania seriali, jako jeden z wielu elementów nauki języka. Ameryki nie odkryłam, ale mam wrażenie, że nadal spora grupa osób uczących się języka szuka tylko jednej, idealnej metody, która na dodatek nie wymaga specjalnego wysiłku. A takich cudów nie ma J Mam nadzieję, że w jakiś sposób przybliżyłam swój pogląd na kwestie wartościowości oglądania seriali. Jest to początek cyklu, którym chciałabym się teraz zająć, ponieważ okres wakacyjny jest okresem szczególnie płodnym w oglądanie przeze mnie seriali. W następnym poście przybliżę kilka tytułów, które ostatnio w jakiś sposób mnie zaciekawiły, biorąc pod lupę różne ich aspekty, nie pomijając oczywiście tych najważniejszych- językowych.
Jednak z całą świadomością mogę powiedzieć, że to seriale napędziły mój rozwój w kontekście nauki języka angielskiego. Teraz uwielbiam się go uczyć, zasiadać do podręczników i do gramatyki, uczyć się w sposób świadomy. Jednak będąc leniwą nastolatką, jedyną akceptowalną przeze mnie formą nauki była nauka bez nauki. Seriale były właśnie taką receptą na moje lenistwo i bunt. Moim zdaniem bardzo skuteczną. Do dzisiaj traktuje je również przez ten pryzmat, szukając coraz częściej napisów francuskich lub szwedzkich. Dobrą metodą wprowadzania rzadszych i mniej zrozumiałych dla nas jeszcze języków jest oglądanie naszych ukochanych, ulubionych seriali, takich, których fabułę znamy bardzo dobrze, właśnie w obcym języku. Dzięki temu nie frustrujemy się za każdym razem jak nie zrozumiemy sensu fabuły, a z drugiej strony nadal mamy przyjemność obcowania z naszym ulubionym tytułem. Najlepiej, żeby to wszystko przychodziło stopniowo, metodą małych kroczków, nawet 20 minut dziennie.
Rzekomo największym błogosławieństwem świata serialowego są sitcomy, czyli seriale komediowe, podawane w stosunkowo małych porcjach czasowych (20-30 minut), skupiające się na różnego rodzaju gagach i humorze sytuacyjnym. Ja osobiście ich nie znoszę, oglądając je czuje się w podobny sposób jak czułam się oglądając 10 lat temu Modę na sukces. Nie mam zamiaru ich krytykować, po prostu osobiście ich nie lubię, nie relaksuje się przy nich. Ze stroną językową też bym polemizowała, jednak nie mogę nie zgodzić się z tym, że z całkiem dobrym skutkiem rozwijają słownictwo, frazy z języka potocznego, chociażby bogatą w języku angielskim idiomatykę. Z drugiej jednak strony najczęściej są to seriale amerykańskie, co nie zawsze będzie szło w parze z naszymi umiejętnościami akademickimi. O różnicach i problemach związanych z odmianą brytyjską i amerykańską w bardzo interesujący sposób pisze Marta TUTAJ Spotkałam się parę razy z osobami niejako „zanurzonymi” w amerykańskich sitcomach, mających z jednej strony świetny warsztat języka mówionego, pewnego rodzaju luz językowy, ale z drugiej strony problemy z wymową, z odpowiednim akcentowaniem, ze spójnością (raz używali odmiany amerykańskiej, żeby następnie zaakcentować odpowiednie słowo po brytyjsku) oraz nierzadko z gramatyką. Faktem jest, że uczenie się gramatyki na amerykańskich serialach, a nawet serialach w ogóle jest ryzykownym posunięciem, ponieważ gramatyka mówiona, a pisana to zupełnie, co innego, nie mówiąc już o rożnego rodzaju odmianach, slangach, skrótach i wszystkim, czym charakteryzuje się każdy język. Jeśli jednak język angielski (czy jakikolwiek inny) jest nam potrzebny tylko do „dogadania się”, czy szeroko pojętej komunikacji to nie musimy się tym przejmować. Gorzej jeśli z językiem wiążemy swoją karierę, ścieżkę edukacyjną lub jesteśmy zmuszeni (lub chcemy) otrzymać certyfikat językowy.
Dlatego w każdym przypadku zalecam czujność, ciekawość poznawczą, odszukiwanie nurtujących nas zagadnień gramatycznych w teorii i oczywiście stosowanie metody oglądania seriali, jako jeden z wielu elementów nauki języka. Ameryki nie odkryłam, ale mam wrażenie, że nadal spora grupa osób uczących się języka szuka tylko jednej, idealnej metody, która na dodatek nie wymaga specjalnego wysiłku. A takich cudów nie ma J Mam nadzieję, że w jakiś sposób przybliżyłam swój pogląd na kwestie wartościowości oglądania seriali. Jest to początek cyklu, którym chciałabym się teraz zająć, ponieważ okres wakacyjny jest okresem szczególnie płodnym w oglądanie przeze mnie seriali. W następnym poście przybliżę kilka tytułów, które ostatnio w jakiś sposób mnie zaciekawiły, biorąc pod lupę różne ich aspekty, nie pomijając oczywiście tych najważniejszych- językowych.
![]() |
wp.pl |
![]() |
otofotki.pl |